W TV, a nawet w wiekszości blogosfer usłyszymy i przeczytamy wszelkie brednie, zatopimy się w najbardziej sztuczne wojenki, byle byśmy tylko nie otworzyli oczu i nie zaczęli autentycznie myśleć.

Kilka dni temu, podczas pewnego amatorskiego badania opinii publicznej, które nazwałem nierankingiem zadałem pytanie o najważniejszych blogerów politycznych. Zwróciłem przy tym uwagę, że niekoniecznie chodzi o tych, których lubimy, dając wskazówkę, ze mogą być przecież Ci, z którymi się kompletnie nie zgadzamy lub których nie znosimy czytać, ale którym nie można odmówić wpływu na rzeczywistość. Jednak, gdy przyszło mi samemu wymienić takie osoby okazało się, że jestem w kropce, że wpadłem w pułapkę, którą sam na siebie zastawiłem. Ze zrozumiałych względów nie wypadało mi wyróżniać blogerów spośród osób piszących na Nowym Ekranie, ale przecież poza NE jest kosmos, cały Internet i blogosfera, tam tych ważnych powinno być na pęczki. Gdy przyszło do szczegółów okazało się, jakże strasznie się myliłem. Kładąc palce na klawiaturze zobaczyłem niemal pustkę. Bo co to oznacza "najważniejszy" albo, chociaż "ważny" bloger polityczny? Jest to osoba o świetnym piórze, potrafiąca dokonać błyskotliwej analizy sytuacji lub wydarzeń politycznych, obiektywnie albo subiektywnie, ale za to przekonywująco dotrzeć do sedna. Ważny bloger polityczny jest czytany przez polityków, dziennikarzy, internautów i choć ma sympatie to nie jest na niczyim pasku i niczyją tubą propagandową.

Haloo... czy są tacy?

Kiedyś, w dawnych czasach, jeszcze przed Smoleńskiem i przed Nowym Ekranem byłoby mi łatwiej. Wspominam o NE, bo kilku takich znalazłoby się u dziś u nas, ale o nich pisać nie chciałem. Była blogerka-orkiestra "Kataryna", której politycy bali się jak ognia. Jej analizy taśm Oleksego, raportu z likwidacji WSI to był majstersztyk. Jej spór z Czumą zaowocował wielką draką i ujawnieniem jej danych przez skretyniałego dziennikarza Cezarego Michalskiego. Cóż, było - minęło. Po serii ataków na Katarynę, przetrzepania jej Fundacji na wszystkie strony, blogerka wyraźnie spuściła z tonu. W widoczny sposób przestało jej się chcieć ryzykować i od tamtej pory, pomimo ciągłej rozpoznawalności i wrzutek na Twitterze nic istotnego nie napisała. Szkoda, niemniej Kataryny nie mogę dziś nazwać ważnym blogerem politycznym, choć niegdyś się od niej wiele nauczyłem. Inną osobą posiadającą pióro i wybitny zmysł analitycznym był bloger Free Your Mind, czyli popularny FYM. Ten facet sięgał do sedna. W zasadzie każdy post mniej lub bardziej otwierał nasze umysły. Teksty były długie, ale bardzo pouczające. Niestety po Smoleńsku sięgał tak głęboko, że ręka mu w tamtym miejscu została. Paweł zafiksował się kompletnie, przestał być rozumiany i zaliczył odlot zbyt wielki, by mieć jeszcze jakiekolwiek wpływy. Teoria maskirówki przesłoniła mu rzeczywistość w całości i bloger przestał być jej komentatorem. Dziś już nikt nie traktuje FYMa poważnie, niestety na jego własne życzenie. Nie zachował proporcji ot co. Był też Nicek, kontrowersyjny jak cholera i niezależny, że aż bolało. Niestety oddał się w całości jedynie słusznej partii gdzie została pożarty i jako działacz i jako bloger. Czego media nie mogły zrobić niezależnemu blogerowi, to pstryknięciem uczyniły partyjniakowi. Kolejna porażka. Był jeszcze Michael, otwarty umysł, zdolny ukazać każdą sytuację we właściwym świetle, ale zniknął bez wieści, nie potrafię go znaleźć. I tak doszliśmy do dwóch głównych blogerów, których zawsze warto czytać i zauważać, pomimo, ze nie publikują na NE.

Jeden publikował kiedyś, ale zaprzestał rozwijając własną stronę, drugi nie publikował u nas nigdy. Mam tu na myśli nawróconego lewaka Matkę Kurkę, który dziś, jako jeden z nielicznych sympatyków PiS nie stara się bronić barw klubowych tej partii za wszelką cenę. Matka Kurka często się myli, mimo to zawsze ma świeże spojrzenie, które dokucza zarówno politykom jak i organom ścigania. Myślę, że należy to docenić. Inaczej jest z Rolexem, to facet, który pisząc z Londynu, jako jeden z nielicznych nie zatracił zdrowego rozsądku. Ponadto jest pracowity, Biała Księga Smoleńska z długą listą pytań, które należało zadać urzędnikom państwowym i organom ścigania to była pamiętna i monumentalna robota. Rolex to polityczny dłubak, tak długo dłubie, aż coś wydłubie, a ponadto używa ciekawych metafor. W zasadzie to jeden z ostatnich w tzw. szerokiej blogosferze, którego w ogóle warto czytać. Oczywiście ulubieńców może być na pęczki, są byli agenci służb specjalnych, którzy roztoczyli wokół siebie blogerski nimb nie mając jednak z blogosferą polityczną nic wspólnego. To tak zwani przeciekowcy, politycy, urzędnicy czy funkcjonariusze piszący pod własnym nazwiskiem lub ukryci za Nickiem, których zadaniem jest puszczanie w eter informacji poufnych lub wrażliwych pozyskanych nie przez blogera bynajmniej, ale przez polityka, urzędnika czy funkcjonariusza właśnie. Ich blogi nie są komentarzem politycznym, lecz narzędziem manipulacji wyborcami, internautami czy czytelnikami (bo publikują także w gazetach) w celach propagandowych korzystnych tylko dla jednej partii. Czytając taki blog możemy być pewni, że nigdy się nie dowiemy niczego, co nie jest półprawdą, informacją niepełną lub gównem zawiniętym w atrakcyjny papierek. Są to, bowiem informacje nieweryfikowalne, podawane przez zawodowych mistrzów manipulacji, wiedzących jak działać by nigdy za swój blog nie odpowiedzieć przed sądem. Informacje prawdziwe tak sprytnie mieszane są przez tych blogerów z ewidentnym fałszem, że nigdy nie dowiemy niczego, z czego można by wysnuć jakieś pewne wnioski. Ostatnią kategorią tzw „blogerów politycznych chętnie czytanych” są fanatycy z niezłym piórem bezkrytycznie oddający swoje wszystkie dziurki jednej partii politycznej, wszystko jedno przy tym, jakiej. Od takich tub propagandowych nie dowiemy się niczego, nie przeczytamy u nich żadnej obiektywnej analizy, politycy się ich nie lękają, bo jednym politykom ci autorzy po prostu żrą z ręki oblizując wszystkie paluszki, a krytyka innych nigdy nie dociera do ludzi z poza sekciarskiego czy fanatycznego kręgu ich czytelników, którzy z dokładnością do jednej synapsy myślą tak samo. To nie oto chodzi, że owi blogerzy polityczni nie mają swoich czytelników, mają, czyta ich całe mnóstwo ludzi otumanionych i partyjnie oddanych. Chodzi jednak oto, że dla sceny politycznej i działań opiniotwórczych Ci autorzy są kompletnie nieważni.

Najsmutniejsze jest to, jak wielkim rozczarowaniem okazuje się cały ten polski Internet. Jeżeli ktoś dał sobie wmówić, wgrać mem propagandowy sprytnie rozpowszechniany przez naszych wrogów, że NE to WSI, antysemityzm i oszołomstwo, to poruszając się poza Nowym Ekranem, oglądając najróżniejsze TV, czytając gazety i słuchając stacji radiowych będzie się dawał wkręcać w najróżniejsze wojenki omijając wielkim łukiem podstawowe prawdy o naszej rzeczywistości. Ta mniej niż garsteczka ważnych blogerów działających poza NE to zbyt mało, żeby ludziom otworzyć oczy, iż w większości wypadków (poza kwestią Smoleńska) konfrontacja PO – PiS jest zwykłym humbugiem, roztaczanym przez bandę karierowiczów, których wyłonienie nie miało nic wspólnego z wyborem demokratycznym. Czytelnik, Internauta, widz niemal nie ma szans się dowiedzieć, że idąc do urny, co 4 lata tak naprawdę nie dokonuje wyboru, gdyż listy wyborcze ustala pięciu czy sześciu partyjnych prezesów, którzy sobie ustawowo przydzielili nie tylko ten aparat personalnej władzy, ale także miliony z kieszeni podatnika, by poprzez rozdział wynagrodzeń, synekur oraz łapówek (zleceń) trzymać tą całą swoją mafię za twarz. Wyborcy, co najwyżej biorą udział w plebiscycie kosmetycznego przesuwania wyznaczonych nazwisk na podanych listach. Zamiast demokratycznych wyborów dajemy 90, 120 lub 156 klasków dla tych prezesów, co śliczniej wystąpią i bardziej się sprawdzą, jako capo di tutti capi w parlamentarnej wersji konkursu „Od przedszkola do Opola”.
Jak można pisać o najważniejszych blogerach politycznych, jeśli 99,9% blogerów jak zgniłe jaja omija nazywanie rzeczy po imieniu? Czy takimi będą kolejni podniecający się, co napisał taki czy inny dziennikarz, na temat tego, o czym kłamał taki czy inny brzydal w telewizyjnym teatrzyku politycznym? Czy do takich można zaliczyć ludzi, którzy będą na okrągło zajmować się rozstrzyganiem, czy bardziej niezależna jest gazeta należąca do gościa bojącego się o swoje interesy z rządem, czy też może ta wprost finansowana przez partię opozycyjną? Czy może blogerami zdolnymi otworzyć ludziom oczy naprawdę o polityce, są ci, którzy będą na okrągło powtarzać oklepane stereotypy, no bo dzięki temu zostaną zauważeni przez takiego czy owakiego karierowicza partyjnego, jeden wice lub inny cycek uściśnie im oślizgłe łapy, lub łolaboga otrzymają gdzieś wierszówkę lub kartę klubową? Nigdy w życiu! Gdzie w naszej wspaniałej blogosferze Ci wszyscy autorzy o analitycznych umysłach, dążący do prawdy, niedający się zwieść nawet najatrakcyjniejszym stereotypom, najsprytniejszym kłamstwom, najpowszechniejszym mitom czy najlepiej poukładanym legendom? Gdzie te Chłopy (i te Baby)?
Zapaść polskiej blogosfery na zewnątrz NE jest przerażająca. Rzadko kiedy można tam kogoś uczciwie nazwać blogerem z krwi i kości. Cóż jeśli ktoś woli się bawić w propagandę partyjną, nie przeszkadza mu, że jest cenzurowany lub zastosuje każdy chwyt, by się wpisać w łaski polityków, redaktorów lub fanatycznych grupek?
Nie możemy na nich liczyć, a jednak ten zbyt powszechny fałsz należy jakoś odeprzeć. Dlatego kochani blogerzy i komentatorzy Nowego Ekranu, w 2013 roku to Wy, będziecie musieli, jak zwykle, odwalić tą brudną i niepopularną robotę. A nagrodzą Was za to inni kopiąc, opluwając, przyklejając łaty i insynuacja, sekując, przemilczając i skazując na niszę. I pewnie jak zwykle, na początku, będzie to im się udawało. Ale przecież nie zawsze tak będzie, krąg otumanionych wreszcie stopnieje – czego nam wszystkim, na ten Nowy Rok Życzę.

ŁŁ